Obserwatorzy

niedziela, 28 września 2014

Cud narodzin

9 miesięcy nosiłam ją pod sercem, czytałam bajki do brzucha, puszczałam muzykę Mozarta i Franka Sinatry, jadłam ile się dało, spałam kiedy miałam ochotę i śpiewałam jej kołysanki. Codziennie wyobrażałam sobie jak będzie wyglądać, jaki będzie nosek, jakie usteczka czy będzie miała moje oczy... Marzyłam o niej, by ją dotknąć, wziąć na ręce, utulać do snu, by ją po prostu już zobaczyć. Jednak do głowy mi nie przyszło by pomyśleć o tym, że najpierw muszę ją urodzić! O tym dniu, w którym ona miała przyjść na świat nie chciałam myśleć. W ostatnich 4 tygodniach ciąży poczytałam sobie w poradnikach i na forach internetowych jak wygląda poród naturalny, a jak cesarka. Jednak nie pomyślałam, że to MNIE w końcu spotka. Pojawił mi się duży brzuszek, mała istotka kopie mnie w żebra i w głowie miałam tylko wizję tego, że w jakiś magiczny bezbolesny sposób pojawi się już dziecko obok mnie, a ja będę wyglądać jak Angelina Jolie - piękna, szczupła z idealną figurą i ślicznym różowym bobaskiem na rękach. Ojjjj ja głupia! Jakże się rozczarowałam tą wizją!
Mimo, że spodziewałam się tego dnia, bo dwa dni przed porodem opanował mnie szał sprzątania (wyszorowałam wszystkie kafelki w łazience i totalnie wysprzątałam całe mieszkanie, zupełnie nie wiem teraz po co) to był on dla mnie totalnym zaskoczeniem. 1 sierpnia o 5:06 obudził mnie w jednej chwili budzik, który budził mojego męża A. do pracy i lejące się strumieniem wody płodowe.  Zerwałam się z łóżka ciesząc się i zarazem bojąc się jak cholera co to dalej będzie. A. wyszedł prędko z psem i poszedł po samochód, a ja w tym czasie przebrałam ubranie i czekałam grzecznie aż po mnie przyjdzie. Pojechaliśmy do szpitala, izba przyjęć była cicha i pusta. Zrobili mi badanie wstępne, zero rozwarcia, zero skurczy, mega potok wód i taką mnie zaprowadzili na sale porodową. Cały czas towarzyszył mi A. Ułożyli mnie na dużym łóżku porodowym, podłączyli KTG i czekałam na rozwój zdarzeń. Jednak nic się nie działo, humor mi dopisywał, a z każdą godziną zamiast skurczy to coraz bardziej chciało mi się spać. Po godzinie 10 rano podłączyli mi kroplówkę z oksytocyną, żeby rozkręcić skurcze, których oczywiście nie czułam. Po pierwszej dawce zasypiałam zupełnie, więc ją zwiększyli. No i po 5 lub 10 minutach już nie byłam senna rozbudziły mnie lekkie skurcze, które potem zwiększyły się do 5 takich już konkretniejszych prościuteńko z kręgosłupa po czym wszystko ustało. Łzy mi pociekły bo mnie to zabolało, a po kolejnym z rzędu badaniu dostałam bardzo dużą już dawkę oksytocyny, po której już zupełnie ustała akcja porodowa, a lekarz załamany tą sytuacją stwierdził, że szyjka się zamknęła i w dodatku zagięła i przez to poród naturalny już raczej nie wchodzi w grę. Poszli gdzieś lekarze się po konsultować co tu dalej zrobić ze mną i usłyszałam pytanie "próbujemy jeszcze raz oksytocynę czy decyduje się Pani na cesarkę? Bo według mojej opinii nie urodzi Pani naturalnie, za dużo komplikacji wychodzi". Ja już po 10 godzinach leżenia pod tą kroplówką, głodna i zmęczona całą tą sytuacją podpisałam papiery na zabieg cięcia cesarskiego. O 15:30 zabrali mnie na blok operacyjny. Bałam się niesamowicie, ale nie samego cięcia, a zastrzyku w kręgosłup. Anestezjolog kazał mi usiąść podciągnąć nogi i wbił igłę, której w ogóle nie poczułam! Poczułam jedynie jak mróweczki rozchodzą się od pach aż do czubeczków palców u stóp. W tym momencie już wpuścili mojego męża na blok (całe szczęście, że na cesarce też może towarzyszyć mąż!) złapał mnie za rękę, a mi puściły emocje i płakałam jak bóbr. Poczułam ciąganie brzucha i już wiedziałam, że za chwilę będzie TEN moment. Nagle szarpnięcie spod żeber i poczułam jak kładą dziecko na moich nogach. Zanosiłam się już całkowicie, nie mogłam uspokoić się za nic. I wtedy usłyszałam płacz, płacz mojego dziecka, mojej córeczki. "Boże ona tam jest, ona płacze, ona żyje, moje dziecko!" tylko to w kółko chodziło mi po głowie. Po chwili owinięta w zielone prześcieradło ujrzałam jej twarz... Malutka twarz mojej maleńkiej perełki. Jedyne co zdążyłam wydukać przez łzy to "niunia to ja mamusia, nie płacz już", a jedna z położnych wzięła moją dłoń i położyła na jej główce... To był TEN moment! A po chwilce już ją zabrali. Kazałam A. iść za nią, żeby nie była tam sama. Zaszywali mnie już i nagle weszła lekarka mówiąc " 10 punktów, dziecko zdrowe" a mi ulżyło i już całkiem płakałam, aż brakowało mi tchu. Potem przełożyli mnie na inne łóżko i taką zaryczaną wieźli do windy. Po drodze mijaliśmy pokój noworodków i wyszedł mój mąż z córeczką na rękach i to był najpiękniejszy widok w moim życiu. Mój mąż, moja miłość życia trzyma w rękach nasz mały cud... A. położył mi ją na serduszku i maleńka zaczęła się uspokajać. Pamiętam, że była owinięta była w jasnozielony rożek... ona moja córeńka, Julia Kornelia R.
Możemy wyobrażać sobie tą chwilę, snuć marzenia, śnić o tym, czytać w książkach czy oglądać filmy, ale kiedy doświadczamy jej sami to nic się temu nie może równać. Widok własnego dziecka, tego wyśnionego, wymarzonego i wszystko wtedy idzie w niepamięć - ból, strach, zmęczenie... Nie zamieniłabym ani jednej sekundy z tego dnia na inną mniej lub bardziej bolesną, bo ten dzień taki miał być, tak miała narodzić się moja córka i takich przeżyć miałam doświadczyć by stać się jej mamą. Był to dzień jedyny w swoim rodzaju, najpiękniejszy, dzień narodzin cudu, mojego cudu, o którym śniłam, marzyłam i pragnęłam jak niczego innego pod słońcem od zawsze...

"Gdy rodzi się dziecko, rodzi się też matka"

sobota, 27 września 2014

Chcę mieć z Tobą Dziecko.

Czas na moją historię.
Mimo młodego wieku, pachnącego nowością mieszkania i wkraczania na nową drogę życia czułam, że to jeszcze nie jest to. Nadszedł taki moment, w którym rutyna osiadła na moich barkach i nie chciała odejść.Praca, dom, praca, dom, praca, dom...to nie dla mnie. Chcę żyć dla kogoś, czuć się potrzebna i ważna, chcę prawdziwej rodziny a nie szybkiego 'cześć' rzuconego rano w biegu, co by tylko zdążyć do pracy...

- "Chcę mieć z Tobą Dziecko" powiedziałam do P. pewnego letniego wieczora. - "Chcę żeby zamieszkał z nami mały człowiek, który będzie miał w sobie część Ciebie i mnie".

To była na prawdę przemyślana decyzja. Chcieliśmy mieć pewność, że gdy się urodzi, będzie miało wszystko czego potrzeba. Udało się.
Testy zrobiłam dwa. Obydwa pozytywne.  I tak nie wierzyłam w ich wiarygodność, przecież mogły być wadliwe... Dopiero po siedmiu NIEZWYKLE dlugich tygodniach nadeszla wizyta u lekarza, która już na zawsze odmieniła moje życie. Ciąża. Jestem w ciąży. Tyle czasu obserwowałam kobiety z brzuchem, a zaraz ja będę taki miała. Szok.

Te 9 miesięcy szybko się zapomina. Choć wydaje nam się najpierw, że trwa to wieczność, później widać wszystko jak przez mgłę.
Do 5 miesiąca czułam się świetnie. Żadnych nudności, mogłam jeść i jeść (mogę, w końcu jestem w ciąży), makrela popijana mlekiem - chwilo trwaj!
 Później przestało być kolorowo. Nerwy, płacz, śmiechy, płacz i histeria okraszone nogami jak serdelki i mnóstwem snu. W końcu i sen mi odebrano, żebra połamane, kręgosłup jakby ktoś mi przetrącił bejsbolem. Wszystko śmierdziało, było za głośno, za gorąco, swędziało, bolało, katar nie wiadomo skąd, pies denerwująco oddycha i zejdzcie mi wszyscy z oczu.
A to nie koniec. Moje szczęście polega na tym, że dane jest mi doświadczyć wszystkiego (tyczy się to także porodu, ale o tym kiedy indziej). 8 miesiąc, wyglądałam jak mała kula, ale żeby było śmieszniej zrobił mi się czyrak. Na kości ogonowej... No bo czemu nie :) ból taki, że wyłam po nocach, nie mogłam chodzić, siedzieć ani leżeć...to pamiętam doskonale.
Ostatnie dni siedziałam z nogami w misce z imną wodą i oglądałam Grę o Tron, a noce przesypiałam na dziecięcym materacu,w pozycji siedzącej, otoczona wszystkimi poduszkami jakie mamy w domu.

Jednak doświadczyłam tego wszystkiego nie bez powodu. To była moja droga do poznania Milenki. To była NASZA droga do poznania siebie nawzajem.

P.S. Na prawdę lubiłam być w ciąży! Kiedyś to powtórzę... ;)

J.

czwartek, 25 września 2014

Jejku zostanę mamą!

Gdyby ktoś mi powiedział w styczniu zeszłego roku, ze dzisiaj będę szczęśliwą mamą prawie dwumiesięcznej Julki to bym wybuchła śmiechem i nigdy w życiu bym w to nie uwierzyła. W grudniu dowiedziałam się od lekarza, że nie będę mogła mieć dzieci. Znalazła mi torbiele i stwierdziła, ze nie mogę jajeczkować. Dała mi jakieś tabletki i powiedziała, ze po tej kuracji warto spróbować postarać się o dziecko. Wróciłam do domu roztrzęsiona i wybuchłam płaczem. Pękło mi serce, bo o niczym tak nie marzyłam jak o tym by zostać mamą. Po miesiącu od diagnozy przygarnęliśmy psa ze schroniska, taki bezdomniak na pocieszenie do kochania i głaskania by zakleić pustkę w sercu. Po trzech miesiącach zakończyłam leczenie tabletkami i z mężem zaczęliśmy starać się o dziecko. Były to jedne z najgorszych 9 miesięcy, jakie przeżyłam, bo z miesiąca na miesiąc coraz gorzej znosiłam porażki, wpadłam w totalny szał na punkcie dziecka. Mierzyłam temperaturę, odliczałam dni płodne, chodziłam na usg sprawdzać czy jajeczkuje… aż po 8 miesiącach tej paranoi skończyłam planować, odliczać i myśleć o tym wszystkim. Minął miesiąc i pamiętam jakby to było wczoraj, siedziałam na kanapie sącząc jabłkowe Somersby w kolejny szary nudny wieczór ostatniego dnia listopada. Mój mąż szperał w internecie, ja oglądałam jakiś serial. Nagle coś mnie tknęło żeby zrobić test ciążowy, bo tak jakoś mi się przypomniało, że miałam dostać okres. Poszłam do łazienki jakby się miało nic nie wydarzyć, bo przecież testy robiłam już od 9 miesięcy i nic nie wychodziło, więc zrobiłam test odłożyłam go na pralkę i zaczęłam zmazywać sobie makijaż. Po kilku minutkach odwracam się i widzę dwie różowe kreseczki. Najpierw uznałam, ze to chyba jakaś pomyłka, a potem dotarło do mnie, że test jest pozytywny. Ojjjj kotłowały mi się myśli w mojej głowie, brakowało mi powietrza, zrobiłam się blada, ręce mi się trzęsły i ogólnie było mi słabo. Wyszłam z łazienki trzymając test w ręce stanęłam przed moim mężem i wydukałam „chyba jestem w ciąży”. On przyjął tą informację jak jedną z tych najzwyklejszych w stylu ”dzisiaj na kolację zjemy pizzę, bo nie chce mi się nic gotować” i bąknął mi „to dobrze” i to na tyle z entuzjazmuJ. Całą noc nie spałam, trzymałam się za brzuch niedowierzając, ze tam może być mała istotka. Wstałam po 6 rano i popędziłam do lekarza licząc, że już coś będzie widać. Po 3 godzinach siedzenia w kolejce weszłam do gabinetu, rozebrałam się i zrobiono mi usg. Tak i wtedy zobaczyłam malusieńką kropeczkę wielkości 0,24 mm, najpiękniejszą i najcudowniejszą! Byłam wniebowzięta, chwila nie do opisania! Jejku, miałam zostać mamą! I tak oto 1 grudnia zaczęła się przygoda mojego życia – CIĄŻA!
Pierwszy tydzień ciąży był bezobjawowy, ja czułam, że unoszę się w powietrzu, byłam szczęśliwa i relaksowałam się w domu na zwolnieniu ciążowymJ A potem moja idealna ciąża dała się we znaki. Najpierw senność, potem nudności, bóle brzucha, brak apetytu i myśli, że ta ciąża to chyba jednak jest urojona, bo nic po mnie nie widać. W 10 tygodniu poszłam na kolejną wizytę u lekarza. Brzuszek miałam malutki przytyłam zaledwie pół kilo, miała być to kolejna rutynowa kontrola dzidzi. I wtedy mój lekarz powiedział ”a teraz słuchaj” i włączył głośno bicie serca mojego dziecka… zrobiłam wielkie oczy w stylu Bambi i się rozryczałam. Od tego dnia już nie tylko uwierzyłam, ale i wiedziałam, że tam jest moja mała kruszynka, rośnie i żyje!
Mijały kolejne tygodnie mniej lub bardziej drażliwe, bo huśtawka hormonalna zaczynała się coraz mocniej bujać w mojej głowie, aż w 15 tygodniu dowiedziałam się, ze w moim brzuszku rośnie dziewczynka J Oczywiście mój mąż się troszkę rozczarował, bo myślał, że pierwszy będzie syn, jak to chyba każdy facet. Córeczka, mała moja córeczka, od razu wybraliśmy imiona – Julia Kornelia.
Po tym tygodniu ciąża jaką sobie zawsze wyobrażałam zaczynała odbiegać od tego co się czyta w książkach i ogląda w hollywoodzkich filmach. Brzuch mi zaczynał ciążyć i coraz bardziej boleć i do tego niemiłosiernie swędzieć, kręgosłup się wyginał, a na całych udach i piersiach pojawiły się masakryczne rozstępy. Tyłam w ekspresowym tempie, brzuch szybko się powiększał i z każdym dniem Julka kopała coraz silniej i wierciła się coraz intensywniej. W ostatnich trzech miesiącach ciąży już błagałam o to by urodzić. Zaczynało się lato, dni były coraz cieplejsze ja miałam już na karku + 15 kg, zaczęłam puchnąć, a moje sukienki w rozmiarze 42 były już za ciasne! Lipiec był najgorszy ze wszystkich miesięcy, bo temperatura na dworze sięgała 33 stopni, ja miałam reżim łóżkowy ze względu na ryzyko urodzenia przed terminem, spałam na siedząco bo dręczyła mnie zgaga i dodatkowo już utyłam 26 kg. Byłam chodzącym słoniem, pociłam się na potęgę i kąpałam 6 razy dziennie. W 37 tygodniu wyciągnęłam piłkę do pilatesu i skakałam ile się dało, a codziennie wieczorem szłam z mężem spacerować po schodach i tak aż do 39 tygodnia. 1 sierpnia doczekałam się… o 15:52 urodziła się moja córka…
Generalnie dzisiaj już nie pamiętam większości objawów, ciąże mimo wszystko wspominam wspaniale i chociaż już nigdy więcej nie założę krótkiej sukienki ze względu na rozstępy i muszę dobrać lepszy strój kąpielowy żeby zasłaniał bliznę po cięciu cesarskim to warto było to wszystko przejść i mogłabym to znieść jeszcze ze sto razy, bo gdy tylko ujrzałam maleńką twarz mojej Julki zaraz po urodzeniu to wszystko już przestało być dla mnie ważne, a ważna stała się tylko Ona - moja miłość jedyna, doskonała i nieskończona, mój cud, moja córka Julia <3

środa, 24 września 2014

Dzień dobry świecie :)

Kilka słów wstępu. 
Obydwie w tym roku objęłyśmy najważniejsze stanowiska w życiu...
Obydwie w tym roku otrzymałyśmy najpiękniejszy dar...
Obydwie w tym roku rozpoczęłyśmy najbardziej szaloną przygodę na świecie...
Obydwie w tym roku zostałyśmy Matkami.

Julia i Milena -  tym roku zaszczyciły są obecnością świat. Są między nimi trzy miesiące różnicy, dzień w dzień pokazują nam coś nowego, a my dzień w dzień dzielimy się tym między sobą. Spostrzeżeniami, radami, opiniami.... Dlaczego nie miałybyśmy podzielić się tym ze innymi?

Uznałyśmy, że fajnie byłoby dołączyć do społeczności Matek dzielących się swoimi doświadczeniami z innymi.

Natalia i Justyna - autorki bloga, młode matki absolutnie zafascynowane tematem macierzyństwa.

Dzień dobry świecie!